dziwem i szlachetnem swojem znaczeniu, i nauczyłam się, za późno dla siebie niestety! tej świętej prawdy: że jedyną rękojmią szczęścia dwojga ludzi żyjących ze sobą, jest głęboka wzajemna wiara w ich wartość wewnętrzną i wspólność duchowa, dająca im jednakie cierpienia i jednakie radości, jedne cele i jedne nadzieje.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
A zarazem w całej świętości swojej stanęła przedemną wilka i wspaniała rola kobiety w rodzinie. Szerokie pole działania jej w ciasnym zakresie, dojrzałam ozłocone miłością i myślą; i w całej ich niezmiernej rozciągłości zrozumiałam wyrazy: żona — matka.
I w głębi mego ducha zapytałam siebie, czem byłam na świecie nie mając takiej roli? Jakie znaczenie mieć będzie całe moje przyszłe życie, jeśli nigdy nie będę mogła spełniać kapłaństwa danego przez naturę kobiecie, czuć i myśleć umiejącej?
Wprawdzie nosiłam imię żony — ale tylko imię — bo byłamże nią w rzeczywistości? Według ślubów kościelnych, tak — wedle duszy, o! po tysiąc razy nie! Alboż może się nazwać żoną kobieta nie podzielająca uczuć, pragnień, dążeń człowieka z którym żyje? Jeżeli dla zdobycia tego nazwiska dosyć jest związku dwóch ciał, to i setki niewolnic tureckich zamkniętych w haremie baszy, mogą się nazywać żonami; jednak wszak inaczej nazwał je świat cały! A ja, ja-