I w dwa lata po ślubie — po dwóch latach, naprzód smutku, potem boleści, potem rozpaczy — poraz pierwszy zapytałam siebie: co robić?...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nie ja pierwsza zapewne na świecie w podobnych okolicznościach zadawałam sobie to pytanie; tysiące jest kobiet, w których myśli staje ono prędzej czy później.
A pytanie to, w różnych sercach różne znajduje odpowiedzi. Jeżeli choroba fizyczna potrzebuje środków zastosowanych do organizmu chorego, toć i moralna rana leczy się według natury tego, kto od niej cierpi.
Są kobiety, które w położeniu podobnem temu w jakiem ja się znajdowałam, rezygnują się, schylają czoło pod koniecznością, z pokorą składając ręce przed wyrokami losu; pieśniami o poddaniu się i pokorze, usypiają swoją duszę, tak jakby zatrzymały ruch niepotrzebnej maszyny — i stają się automatami nakręcanemi sprężyną codziennego życia. Do liczby takich jam nie mogła należeć; byłam na to zamłoda, zasamoistna, zanadto pełna myśli, sił i życia.
Inne rzucają się w gwar, tłumy, zabawy; próżnię serca chcą zapełnić fraszkami zadawalniającemi próżność; wewnętrzne głosy żalów i tęsknoty chcą zagłuszyć wrzawą oklasków i pochwał; ścieśnione smutkiem piersi okrywają błyszczącemi świecidłami strojów, głowę wrzącą buntowniczemi myślami zdobią