sadą społecznego spokoju i pojedynczego szczęścia. Nie byłam kobietą, lekką, rzucającą się w wir awantur przez podnietę próżności, kaprysu lub zmysłów. Więc ciężko mi było walczyć, straszno iść naprzód, i straszno się cofnąć. Gdziem tylko spojrzała, widziałam niepokój, trwogę i boleść.
Tak przeszło kilka miesięcy. — Pewnego ranka po jednem ze strasznych wstrząśnień jakich doznawawałam przy każdem zbliżeniu się do mnie Alfreda, po całej nocy niespanej, powstałam silna i na wszystko odważna. Trafem spojrzałam w zwierciadło; twarz moja była bardzo blada, oczy mi otaczały sine koła burzami wewnętrznemi nakreślone — ale błyszczało w nich silne, niezłomne postanowienie.
Usiadłam i ręką drżącą od fizycznego osłabienia, ale pewną mocną moją wolą, napisałam: „Henryku! dziś, zaraz, wyjeżdżam z Różanny; powracaj conajprędzej — więcej niż kiedykolwiek potrzebuję twojej braterskiej przyjaźni i twojego wsparcia. Znajdziesz mię w Miłej.“
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W kilka dni po owym ranku byłam już w Miłej. Rozstanie się moje z Alfredem dopełniło się spokojnie, bez wybuchów ni uniesień. Kiedy powiedziałam mu o postanowieniu mojem, zrazu zdziwił się tak jak tylko mógł się zdziwić — potem zasmucił się o tyle o ile mógł się zasmucić. Ale po kwandransie rozmowy wrócił do swojego niewzruszonego spoko-