dzi. Ja kocham ludzi i dobrze mi z niemi; a jednak, z radością wracałam zawsze do wiejskiego zakątka mojego, i czekałam tych długich, miłych wieczorów, w których zasiadaliśmy z sobą przed łagodnym płomieniem kominka. Pamiętasz te długie godziny szarego zmroku, rozświeconego czerwonawym blaskiem ognia? Poza domem wiatr jesienny szumiał, obok nas zegar mierzył chwile metalicznym oddźwiękiem; a myśmy gwarzyli z sobą tak bratersko i serdecznie, jak ludzie którzy się doskonale pojmują i nic przed sobą nie mają do utajenia.
Ileż razy w owych godzinach pytałeś mię Henryku: kiedy rozpocznę nowe życie, kiedy mi nowa miłość w sercu, a nowe szczęście zajaśnieje na twarzy?
A ja ci odpowiadałam, żem nie spotkała dotąd człowieka którego duszę mogłabym ukochać. Poznawszy raz wagę i wartość bezwiednej, bezmyślnej miłości, jeżeli kiedykolwiek kochać będę — miłość ta będzie związkiem dwóch dusz podobnych sobie, i ostatnią moją miłością.
Mam lat dwadzieścia cztery — jestem więc młoda; przyszłość przedemną długa, i niewiem jaka będzie. Tymczasem mój Henryku — ileż razy patrząc w głąb pustych komnat mojego domu, wsłuchując się w ciszę nieprzerwaną żadnym głosem miłym, z pośród zimnego, samotnego istnienia i z głębi mego serca wołam: O życie rodzinne! o słońce!...
∗ ∗
∗ |