pracą nad wiek i siły, czego skutkiem była jej chudość i bladość. Gdyśmy raz przed nią to zauważyły, wzruszając ramionami odpowiedziała:
— Niechaj uczy się na chleb pracować i ciężką dolę znosić..., co ją dobrego czeka?... Czy ona tak jak inne...
I, jak najczęściej bywało, w połowie przerwawszy mowę, zacisnęła usta i umilkła.
Pewnego wieczoru Słaboszychę, która zioła nam przyniosła i długo z nami o nich rozmawiała, zatrzymałyśmy na wieczerzę. Babę każdy przedmiot, znajdujący się na stole, wprawiał w podziw i zachwycenie. Zielonawe jej oczka nabierały ostrych błysków chciwości, powykrzywiane palce rąk miały naiwne i łakome ruchy dziecka, które wszystkiego dotknąć, wszystko pochwycić i posiąść pragnie. Widocznem było przytem, że zasiadanie z nami przy stole wielce jej pochlebiało. Szeroko śmiejąc się bezzębnemi usty, głową kołysała i wciąż powtarzała:
— Ot, jak przyjmują mnie panowie..., ot, jak mnie trachtują..., a dajżeż wam Boże zdrowie, moje mileńkie..., ot, jak wy mnie przyjmujecie..., ot, jak wy mnie honorujecie..., oj, Bożeż mój, Boże..., jakiego ja szczęścia dostąpiła!
Z tem wszystkiem nic prawie nie jadła, tak trudno jej było nożem i widelcem manewrować. Jednak do napełnionego pieczenią talerza oczy jej prawie miłośnie błyskały.
— Bierz mięso w palce i jedz, — uczyłyśmy ją bez uśmiechu i uprzejmie.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/061
Ta strona została uwierzytelniona.