Nie umiałaby zdać sobie jasnej sprawy z tego, kiedy i jakim sposobem smutne jej uśmiechy przemieniały się w ironiczne, lecz faktem jest, że te ostatnie odawna już wargom jej bólu nie sprawiają. Owszem, głębokie zadowolenie tkwi w zeznaniu, że sprawy świata tego poznała do gruntu i błogiego uczucia bezpieczeństwa doświadcza na myśl, że, znając je do gruntu, sieci i pułapek, których są one pełne, zawsze uniknąć potrafi.
Otóż, przypomina sobie ludzi młodych, pełnych nadziei i przymiotów takich, jakie ręczą za możność spełnienia się nadziei najśmielszych... Cóż się z nimi stało? Kochali, marzyli, wierzyli. W światło idei, w płomień czynu, pod niebo ofiary wzlecieli i — za kraj świata zapadli. Na świecie zaś, po ich nadziejach, pragnieniach, czynach, ofiarach i — samych imionach nie pozostało ani śladu. Nie pozostało z nich ani śladu nawet w pamięciach i sercach tych, którzy ich — niby — kochali i wielbili.
W tem miejscu wystrzeliwał szczytowy punkt jej rozważań i analiz. Kochali, wielbili. Czy tak? O, słowa w jednej minucie rodzące się i konające. Dźwięki, na które, jak muchy na lep słodki, zlatują się dusze czułe, aby od zawartej w lepie trucizny mrzeć w męczarniach...
Kędyż są ci, tak liczni, których »miłośnik ludzkości« wydźwignął niegdyś z grzęzawiska nędzy, może hańby? Przyrzekali mu byli zapewne wieczną miłość i wdzięczność, może je nawet czuli przez trwanie motylego życia... Lecz motyl prędko mrze i teraz — »miłośnik ludzkości« tonie w swej nędzy, jak kropla wody
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.