Klomb róż płonie w blaskach zachodu, jak rzucony na trawnik płaszcz królewski i pyszniej od gronostajów bramuje go dokoła w śnieżne chryzantemy. U końca alei ukazuje się postać kobieca, mająca na sobie suknię nadzwyczajną. Nadzwyczaj kosztowna i nadzwyczaj modna suknia, ale...
Z jaką jednak rozkoszą i jakiem staraniem obuwała ona niegdyś te dobne stopki i zawijała w kędziory te złote włosy! Jak długo, jak strasznie tęskniła za niemi — gdy zniknęły. Tak długo, że tęsknota wywabiła jej z policzków rumieńce, z ust uśmiechy, z oczu blask, a z serca człowieka, z którym żyła, miłość dla niej. Nierozsądną jeszcze była wówczas, gdy nabrała rozsądku, wróciły do niej rumieńce, uśmiechy, blaski i — sympatje ludzkie. Skądże więc teraz... Jakaś niespodzianka...
Wolą rozkazuje oczom, aby przyglądały się ludziom, przechodzącym alejami parku blisko i nieco dalej.
Ludzkie ubrania, ruchy, twarze, to teatr, na którym często bawi się wybornie jej ironja. Z wielką łatwością spostrzega ludzkie fałsze, maski, podszewki, krzywizny, chromizmy i przyglądała się im z ironicznemi uśmiechami na ustach. Usta te są czerwone i uśmiechy dyskretne, z ostrzami zwróconemi na wewnątrz. Oddawna już ostrza uśmiechów ironicznych goryczy do wnętrza jej nie sączą. Owszem, doświadcza miłego uczucia przenikliwości własnej i cieszy się kontrastem usposobień swoich, spokojnych, szczerych, chłodnych, z niepokojem, obłudą i namiętnościami tych, którym się przygląda. I teraz również spostrzega parę pretensjonalnych ubrań kobiecych, parę niezgrabnie rozmachanych ramion, kilka
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.