twarzy wykrzywionych wesołością udawaną, kilka ukłonów, których uniżona giętkość spotyka się z wyprostowaną pychą. Zaczyna bawić się...
Wtem, nagle, wzrok jej więźnie w jednej postaci, która bardzo powoli przesuwa się o kilka kroków od niej, za rzędem zrzadka rozsadzonych drzew. Niewiedzieć dlaczego postać ta wzrok jej za sobą prowadzi, bo niema w niej nic niepospolitego, ani zabawnego i tem tylko się odznacza, że na zielonem tle parku, wśród pstrocizny ubrań i żywości poruszeń ludzkich sprawia wrażenie zadumanej i smutnej mary. Kobieta to dość wysoka, w czarnej sukni i czarnym kapeluszu na siwiejących włosach — nic więcej. Ale jest w niej cecha pewna, która wszystkie inne jej cechy zasłania, uderza w oczy i wprost z niej krzyczy. Z powolności jej chodu, który nigdzie i do nikogo nie śpieszy, z ust zgrabnych, lecz przez milczenie wygiętych w linję wąską i gorzką, z bladości policzków, do których nigdy gorąca fala radości nie uderza, z wygięcia naprzód szyi, przyzwyczajonej do chylenia w dół głowy zadumanej i przez ruch ten zgarbieniem lekkiem psującej kształtną jeszcze kibić, z wyrazu oczu pięknie wykrojonych, lecz które patrzą sztywnie lub błędnie, bo wiedzą, że nigdzie nie ujrzą nic miłego, nic jasnego, nic nadewszystko swego — uderza i krzyczy samotność.
Nie jest ta kobieta ubogą, ani zhańbioną, ani tylkoco ugodzoną przez łamiące się z trzaskiem drzewo naddrożne. Jest samotna. Czy towarzysze drogi jej pospadali jeden po drugim w przydrożny rów wieczności? Czy nigdy ich nie miała? Czy przeznaczenie o zamiarach tajemniczych, które krzyże różnych kształtów układa na
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.