kojona, zdziwiona obraca wzrok w inną stronę, żeby zapomnieć i rozweselić się naprawdę...
Z innej strony nadchodzi postać również kobieca i również w czarnej sukni. Tamta od paru minut zniknęła już w odległej alei parku, ta nadchodzi. O ile tamta szła powoli, o tyle ta idzie prędko; o ile tamtej było wszystko jedno: co, kto, gdzie, dokąd, — o tyle tę coś gorąco zajmuje, przejmuje, do pośpiechu napędza. To siostra miłosierdzia.
Zdala, biały kornet jaśnieje w ostatnich blaskach słońca, jak płat niepokalanego śniegu. Można go też porównać do uskrzydlonej lilji, unoszącej się nad postacią czarną, lecz lekką, która szybkim krokiem okrąża klomb róż purpurowych i bramujący go rząd śnieżnych chryzantem. Chryzantemy pochylają się, muśnięte brzegiem czarnej sukni, jakby skinieniami koron witały płynącą w górze lilję.
Minęła klomb pięknych kwiatów i postępuje teraz cienistą aleą. Zbliża się. Tyle się już zbliżyła, że wyraźnie widać w głębi oskrzydlonego kornetu twarz jej drobną, i żółtością prawie woskową odbijającą od jego śnieżnej bieli. Ręce splecione u piersi, żółtawe i chude zdają się lśnić na tle czarnej sukni, jak lekką pozłotą obleczony symbol mistyczny. Mnóstwo cierpienia jest w tej twarzy i w tych rękach, w chodzie też śpiesznym, lecz chwiejnym i w piersi, podnoszącej się oddechem coraz trudniejszym, krótszym. Te ręce musiały pracować wiele i te piersi pracują ciężko, tak ciężko, że zmuszona jest stanąć, a po chwili dojść do ławki ogrodowej i na niej usiąść.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.