nie pomogło i nie zapobiegło... Gdy żyć i czuwać będzie, kto wie? czy z dwojga nieszczęsnych jej dzieci, jedno, u serca jej, pod jej dachem, nie znajdzie kiedyś ucieczki jedynej, a drugie... Syna zobaczy za dni kilka. Ma to już przyrzeczone sobie i nie powinna ukazać mu twarzy znękanej, zestarzałej.
Powstała, rękoma jeszcze drżącemi poczęła zwijać u głowy rozrzucone włosy. Myśl o widzeniu się z synem kroplą siły zakrążyła jej we krwi. I życie powszednie ją wzywało. To i tamto uczynić dziś musi; temu i tamtemu coś przyrzekła...
W piersi uczuła ciężar, tłumiący oddech; jakby leżał na niej jeden z tych kamieni polnych, które niegdyś, w czasie przechadzek wiejskich, tak lubiła...
Przypomniała sobie wieś, drogi polne, kamienie przydrożne, całą naturę. Połowę życia spędziła wśród natury, piła z jej tworów i z jej widoków wiele radości i wiele pociechy. Teraz żyła w oddaleniu od niej...
Ale i tu po ulicach miasta przelatują powiewy od pól kochanych, nad dachami jest niebo.
Zapragnęła świeżych powiewów dla piersi bolących i widoku nieba dla oczu spłakanych.
Wkrótce potem znalazła się na ulicy, którą lubiła za to, że była ustronna i cicha, że z dwu jej stron wznosiły się domy i ogrody do wiejskich siedlisk podobne, że idąc nią, mogła być prawie pewną uniknięcia spotkań, któreby usta jej, dziś tak strasznie smutne, zmuszały do rozmów płonnych, obojętnych.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.