ścian domu rodzinnego, jakiejś altany ogrodowej, w której wesoło rozmawiając, siedziały nad ręcznemi robotami dwie młode dziewczyny... To za tą twarzą, przez kilka sekund widzianą, ciągnęły te przypomnienia.
Kilkadziesiąt kroków uszedłszy, wróciła i szła znowu ku ławce, na której, pod szeroko rozpostartą, czerwoną gałęzią gruszy, podobna do ciężkiej bryły, szarzała siedząca nędzarka. Powstał w niej dziwny niepokój, mętne uczucie, że coś złego popełni, jeżeli nie przypatrzy się uważnie... nie rozpozna...
Mijając ławkę, patrzała, usiłowała rozpoznać, ale wnet spuściła powieki, bo łachmaniarka podniosła na nią oczy, które błysnęły iskrą ostrą, przykrą i zarazem, rzecz niespodziewana! z pośród zmarszczek niezliczonych i z pod powiek zżółkłych dziwnie czystym błękitem źrenic...
Ten błękit źrenic tak czysty, turkusowy, że podobny mu rzadko w oczach ludzkich napotkać można, rozdarł przed jej pamięcią zasłonę, utkaną z łachmanów, ze zmarszczek, z całej tej nędzy... Jak żywa z za zasłony wyszła i przed pamięcią jej stanęła śliczna dziewczyna, młoda, świeża, wesoła, niegdyś, dawno temu, bliska jej i miła...
— Julka!
Imię to rozległo się w jej sercu, jak echo przylatujące z domu rodzinnego, opuszczonego i utraconego oddawna... Tam ją znała, codziennie żyła z nią... Służąca, nie służąca, córka małego oficjalisty jej ojca, trochę służąca, trochę towarzyszka, lubiona, pieszczona... Obydwom dziewczynom było na imię Julja. Dla odróżnienia,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.