szane, wlewały trochę łagodnego szumu, słychać też było zgrzytliwe kruszenie się kości w głodnych zębach pieska.
Oczy łachmaniarki, dziwnie pod zmarszczonem czołem i obrzmiałemi powiekami błękitne i błyszczące, zatapiały się w twarzy kobiety wysmukłej i czarno ubranej, która o kilka kroków od niej stała, tak jak i ona, u opasującej śmietnisko ramy drewnianej. W oczach tych nic nie było prócz gniewnego zniecierpliwienia, połączonego z trochą urągliwej ciekawości. Głos chrypliwy, pełen urągliwego przedrzeźniania, mówić począł:
— No i cóż? Julka! Julka! Czego stanęłaś nademną, jak djabeł nad potępioną duszą i piszczysz: Julka! Julka! Myślisz, że nie mam uszu i nie słyszę?... Słyszałam, i kiedy nie odzywałam się do ciebie, to widać, że nie chciałam... A ty znowu... No Julka jestem, to i cóż? A ty jesteś dawniejsza panna Julja, czy tam panna Julcia... panienka, królewna..., a teraz taka sama pani... królowa!... Myślisz, że nie poznałam ciebie? Oho! odrazu, tam jeszcze na ulicy, poznałam i zawierciło mi w sercu. Ot, jaka ona teraz, a jaka ja!... Kiedy przeszłaś mimo i dalej sobie poszłaś, pożałowałam tylko, że nie plunęłam na twoją bieluśką twarzyczkę i na tę twoją sukienkę błyszczącemi pacióreczkami wyszywaną... A ty wróciłaś się, stanęłaś tu nademną i zaczęłaś swoje: Julka! Julka! Czego przyczepiłaś się? Po co djabli cię tu przynieśli? Czego chcesz?
Kobieta, na której okryciu pobłyskiwało trochę czarnych dżetów, z oczyma od łez błyszczącemi, zcicha mówić zaczęła:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.