że ostry kruk wysoko nad głową jej się wznosił i z plecami mniej niż przedtem zgarbionemi, krokiem też szybszym, bo wzburzonym, szła ku prowadzącej na ulicę, sklepionej bramie willi. Za nią, w podskokach elastycznych, pobiegł żółty piesek, trzęsący w powietrzu zawieszoną u podniesionego pyszczka szmatą brudnym haftem okrytą.
Kobieta w okryciu czarnemi dżetami błyszczącem, jak martwa stała u drewnianego opasania śmietniska i z twarzą pod czarnem skrzydłem kapelusza bardzo pobladłą, wciąż, nieustannie myślała.
— Prawda!... Prawda! Nie dowiadywałam się... nie myślałam... nie pamiętałam... kiedy cierpiała... kiedy ginęła... nie dowiadywałam się.. nie myślałam...
Jak czarownicze, jak zaklęte, jak przeklęte, słowa te nieustannie, ciągle przesuwały się w jej głowie, tłumiąc wszelką myśl inną i podnosząc w piersi falę uczucia podobnego do skruchy, falę zgryzoty, podobną do wyrzutu sumienia, która też po upływie paru minut rzuciła ją w pogoń za nędzarką, opuszczającą dziedziniec willi. Szybko przeszła ten dziedziniec i nędzarkę pod sklepieniem bramy dogoniła.
— Julko! Nie mogę w taki sposób rozstać się z tobą... nie mogę opuścić cię, znowu stracić cię z oczu! Prawda, masz słuszność, winną jestem... nie dowiadywałam się o los twój, zapomniałam o tobie, ale nie tańcując na balach, nie karmelki gryząc, lecz cierpiąc, długo i bardzo cierpiąc, gorycze pijąc... dlatego może teraz taki żal nad tobą czuję, że wiem, co to cierpienie... Posłuchaj mnie, Julko...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.