bezkształtne, gliniane naczynia, parę wiader i stołków, trochę polan u pieca, miotła w kącie, łupiny od jaj i kartofli na podłodze, w powietrzu na wyprężonym sznurze wiszące mokre łachmany. Jakby na świecie ani jasności słońca, ani połysku traw i liści, ani zapachu kwiatów, ani wesołych plusków wody i głosów ludzkich nie było. Zmrok, smród, śmiecie — nic więcej. Ale kto tam tak głośno, ciężko, przeciągle wzdychał? Zaledwie mogłam doszukać się wzrokiem przysiadłej u stóp pieca istoty ludzkiej, a ponieważ plecami do okna zwróconą ona była, nic z niej zrazu nie zobaczyłam, oprócz rozsypanych po plecach ogromnych, nieco krętych, jak noc czarnych włosów. Były to włosy tak ogromne, że z pod nich widać było tylko część znoszonej, krótkiej spódnicy i nogi nagie, ze stopami obutemi w płytkie, dziurawe trzewiki. Przed wygasłą i pustą, czarną paszczą pieca, wpółsiedząc, wpółklęcząc prała; domyślać się tego było można po ruchach jej rąk i ramion, od których włosy jej poruszały się także, jak gęste, czarne fale. Wstała i parę kroków uczyniwszy, rozpostartą, mokrą szmatę na sznurze obok innych zawieszać poczęła. Wtedy zobaczyłam, że wzrost miała średni, piersi i ramiona wąskie, kaftan podarty i szeroki, rozchylający się u piersi, okrytej także podartą koszulą. Z za wszystkich tych dziur, jak też pomiędzy trzewikami a brzegiem spódnicy, ukazywało się ciało chude i tak ciemne, że prawie bronzowe. Twarzy jej nie widziałam jeszcze.
— Dziewczynko! — zawołałam.
Żadnej odpowiedzi.
— Dziewczynko!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.