rój kręcących się i w takt muzyki przytupujących par ludzkich. Zrazu szło to nierówno, leniwiej lub raźniej, ustawało, rozpoczynało się znowu, wybuchało tententem i gwarem, lub milkło; dziewczęta drożyły się i sprzeciwiały chłopcom, którzy nawzajem, lekceważąc, odchodzili na stronę i ręce w kieszenie zasunąwszy, o nic nie dbających frantów udawali. Lecz wtedy one, na przekór tym frantom, pomiędzy sobą łączyły się w pary i, z pod ściany na trawę wybiegłszy, w takt jedne za drugiemi kruciela kręciły się prędko, prędko, stopami przebierając drobno, drobniutko, jaknajdrobniej. Widokowi temu tamci oprzeć się nie mogąc, powracali, przypadali, nienaturalnie połączone pary rozerwawszy, tworzyli wcale inne i hu, ha! skrzypce rznęły, bęben huczał, ciężkie buty po ziemi dudniły, gardła pokrzykiwały tak głośno, że świerszcze i chrząszcze jakby ze świata znikły, tak ich słychać nie było, natomiast dziedziniec, ogrody, rzeka, las i sąsiednie pola zdawały się brzmieć jednym okrzykiem: Święto! Święto! dla spracowanych i najbiedniejszych, dla potem zlanych i nic na ziemi, oprócz widoku ziemi, nie mających — wesołe święto!
Wtedy, z jedynych drzwi oficyny, nie rozweselonych dziś żadną sosenką, ani brzózką, wybiegła dziewczyna z ogromną, czarną, rozczochraną kosą po plecach, podartym kaftanem okrytych i w krótkiej spódnicy, bosa, u jednego kawałka ściany, żadną gałązką dziś nie przyozdobionego, stanęła. Wybiegła śpiesznie, w podanej naprzód postawie stanęła i z obwisłemi na spódnicy rękoma jakby skamieniała. Z tego jej pochylenia się naprzód, z ognia, którym płonęły jej szeroko rozwarte oczy,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.