ona po oddaleniu się naszem zbierała i w głąb dziupli zanosiła. O kilka kroków tylko stojąc, przypatrywałyśmy się jej zlatywaniu na ziemię i wlatywaniu do gniazda i ta bliska obecność nasza w niczem jej nie przeszkadzała. Aż przyszło do tego, że poczęła odzywać się do nas. Gdyśmy zbliżały się, wydawała z gardziołka dźwięki krótkie, jakby poufałe: dzień dobry! lub przyjacielskie: co nam dziś przynosicie? Ani myślała już o żadnym strachu i spokojnie pozostawała na miejscu, gdzie znalazło ją nasze przybycie, najczęściej na dużym sęku, sterczącym u samego otworu gniazda.
Widząc tedy, że nie sprawiamy przykrości żadnej matce, śmiało przypatrywałyśmy się dzieciom. Zaglądając do dziupli, widziałyśmy na jej dnie cztery główki, cztery dzióbki i niewyraźne w zmroku gniazda cztery ciałka coraz większe. Wzrastały szybko i już nawet rozpoznać można było zarysy powstających nad główkami czterech czubków. Niezmiernie miłe wydawały się nam te maleństwa i nie szczędziłyśmy dla nich ani ziarn, ani okruchów, ani pieszczotliwych słówek, które im były najpewniej obojętne, ale matce zdawały się podobać, przynajmniej nie budziły w niej żadnego niepokoju ani niezadowolenia. Siedziała sobie wtedy spokojnie na gałęzi lub na sęku, kręcąc czubatą głową, czarnemi, żywemi oczętami rzucając we wszystkie strony i niekiedy cichym słowom naszym przywtórzając krótkimi, ale licznymi dźwiękami, jakby mówiła: tak! tak! śliczne są, milutkie są te moje dziatki!
Raz, śród nocy, powstała silna burza z grzmotami i wichurą. Słyszałyśmy, jak za oknami szumiała ulewa,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.