Otóż to! Nieszczęście! ale jakie? i dlaczego tu przyleciał?
Powoli, ciężko opuściła się, a raczej spadła z poręczy ganku na podłogę i prawie u samych stóp naszych przechadzać się poczęła. Dziwna to była przechadzka. Chodziła tak blisko nas, że piórami dotykała prawie brzegów naszych sukien i z głową podniesioną patrzała nam w twarze tem dwojgiem czarnych ocząt żałości pełnych i zarazem jakby pytających, proszących. Trwogi od tak bliskiego zetknięcia się z ludźmi, najlżejszej nawet obawy, nie widać było na niej ani śladu, tylko cały wyraz jej istoty i tych podnoszących się wciąż ku nam ocząt, objawiał, obok bólu, jakby zapytanie naglące, jakby niemą, lecz przejmującą prośbę. Zdawać się mogło, że u stóp naszych szuka czegoś, że nas o coś zapytuje i o coś błaga... Patrzałyśmy zdziwione, zasmucone, bezradne, gdy ktoś zauważył:
— Może skaleczona? ratunku szuka?
Prawda! Może skaleczona? Trzeba obejrzeć! I biała dłoń kobieca, gotowa do ratowania i pieszczoty, sięgnęła po ptaka. O, nie! Na to nie pozwoliła! Ująć się nie pozwoliła. Furknęła skrzydłami i odleciała, ale niedaleko, pomiędzy akacje, tuż przy ganku rosnące, gdzie zawiesiła się, dzióbem ku gankowi zwrócona i zamarła w nieruchomości, oczu z ganku nie spuszczając. Miała widoczną ochotę powrócić, ale lękała się. Teraz to już lękała się i kto wie, jaka walka, jak ciężka, toczyła się w niej przez chwilę pomiędzy trwogą a niepojętem dla nas żądaniem, czy nadzieją. Ostatnie zwyciężyły. Zleciała z drzewa, znowu na poręczy ganku usiadła
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.