wamy się, więc trochę zlękniony wydawał się, ale daleko więcej zdziwiony.
— Wyjąłeś z gniazda małe dudki?
Z zupełnym prawie spokojem odpowiedział:
— Wyjąłem.
— Po coś to zrobił?
Wzruszył ramionami.
— Czy ja wiem?
— Co z ptakami temi uczynić chciałeś?
— Czy ja wiem?
— Alboż nie słyszałeś o tem, że żyjących istot dręczyć i szkód im czynić niewolno?
— Czy ja wiem?
— Cóż z małemi dudkami uczyniłeś i gdzie są one?
Błysnęła nam nadzieja, że odzyskamy ptaszęta i choćby zmęczone, czy skaleczone odniesiemy matce.
Najspokojniej w świecie okrążył chłopak jakiś budynek i z jakiegoś kąta, ukrytego za jakąś ścianą, wyniósł cztery ptasie trupki. Poginęły śmiercią gwałtowną i znać było na nich ślady mordu: dwie szyjki skręcone, dwie główki zakrwawione.
— I po co zabijałeś je? Na co ci się one przydać mogły?
— Czy ja wiem?
Stał przed nami trochę tylko onieśmielony, ale bynajmniej nie zawstydzony, ani żałujący, owszem, indagacją, której poddałyśmy go, raczej nieco rozgniewany. Najzupełniej zresztą nie rozumiał o co chodzi. Poprostu nie wiedział: ani po co małe ptaki z gniazda wyjmował, ani po co je zabijał, ani że w tem cokolwiek złego
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.