W tumanie czarnym, w głębokich głębiach jego, zapłomieniały dwa ogromne słońca.
Na płomieniejące słońca skrzydłami ukazując, Anioły rzekły:
Tam idź!
Wskróś mózgu, wskróś piersi płynęły mi głosy Aniołów i tam spłynęły, kędy życie sercem tętni.
Powstałem — szedłem — idę!
Do tumanu czarnego nie rzekły Anioły: odejdź!
Idzie za mną, ale nie jest czarny. Jak lampy niebieskie, świecą w nim oczy wysokich Aniołów i płomienieją w głębokich głębiach jego — dwa ogromne słońca.
Sprzecznościom życia dziwisz się. Śmiechowi, co zadzwonił wśród krzyków tragedji, lichej glinie w pokładach drogocennego marmuru, rdzawej skazie na płatku róży białej — dziwisz się.
O, drogi! Twory życia to zlepy marmuru i gliny, uploty sznurów pereł i sznurów korali.
Perłowe gamy śmiechu, — koralowe strugi krwi;
cień chmury na jutrzni porannej, — złota gwiazda nad wieczorną zorzą;
śmiech lekki, u którego tonów, na sznurach łez kołyszą się ciężkie westchnienia;
łzy ciekące po złotogłowiu, — konwalja pachnąca na grobie;