Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.

nawiają się z każdem mgnieniem, wiecznie inne, wiecznie takie same.
I wiecznie je wokół oblatuje leciuchny pył skierek złotych i wiecznie na paletach z alabastru i kryształu siedm barw lśniących przelewa w nich tu, owdzie fragmenty tęcz...
Stali nad brzegiem Renu widzowie zdumieni ..

..................

Wtem z nad głów ich wyleciało i falującym, drżącym lotem w powietrzu pływać zaczęło coś małego, błękitnego, tak małego i błękitnego, jak kwiat lnu.
Był to mały, błękitny motyl.
Skąd się tu wziął? Z nad jakich traw spokojnych, z jakich cienistych, kwiecistych ogrodów zerwał się, aby tu lecieć?
Co ku tej grozie i ku tej potędze, ku odmętowi pędu i krzyku gnało to drobne, to wątłe stworzenie?
Co tę słodką idyllę pociągało do tej straszliwej tragedji?
Co zadzierzgnęło nić pociągu niewidzialną pomiędzy małością tą a tym ogromem?
Czy do tęcz leciał? Czy do słonecznych strzał, co w kryształowych kolumnach gorzały?
Leciał. Mrugały mu skrzydełka szybko, szybko, jak mrugają powieki nad oczyma człowieka przestraszonego. Wzlatywał ku górze i ku dołowi się opuszczał; pomykał naprzód i znów się cofał. Lękał się. Leciał przecież. Chłodem bolesnym biła wodna kurzawa. Le-