Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

chołka czaszki do palców u stóp strumieniem żałości, której łzy zniechęcenie ścinało w kolące cyple lodu.
— Czy przyjmujesz, kochany mistrzu, bandę wielbicieli, którzy przychodzą, aby cię rozerwać.
— Z radością. Nie mogliście przybyć bardziej w porę!
Rozrywaliśmy się od zmierzchu do świtu. Pokój z amarantowem obiciem, od sufitu do posadzki pełen był światła lamp i świec, dymu cygarowego, pyłu kredy, unoszącego się z nad stołów kartowych, rozmów, dowcipów, anekdot, śmiechu, wystrzałów butelek odkorkowywanych, brzęku szkła, metalów i porcelany. Grałem w wista i bakkarata, rozmawiałem, śmiałem się, piłem szampana, jadłem ostrygi i jarząbki. Jak spali tej nocy hotelowi sąsiedzi moi, nie wiem; najpewniej nie spali wcale, lecz nikt nie śmiał przerywać zabawy wrzącej i huczącej w mieszkaniu mojem. Dużo po północy wrzawa i huczenie wzdęły się do grzmotu; banda wielbicieli piła zdrowie moje i z okrzykami najgorętszej miłości wzniosła mię na rękach prawie pod sufit. Śmiałem się jak szalony, dziękowałem, całowałem, przyrzekałem wdzięczność i przyjaźń do grobu, plotłem dowcipne i nieprzyzwoite głupstwa, bawiłem się wyśmienicie, byłem pijany...
Potem, zrobiła się dokoła mnie cisza wielka. Wszyscy powychodzili, jedna tylko dopalająca się świeca, w mgle dymu i pyłu, mętnie oświetlała porozsuwane sprzęty, poplamioną posadzkę, karty pomięte, kredy połamane, naczynia z resztkami jadła, krople zastygłej stearyny, małe strugi rozlanych napojów. W ho-