Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.

telu i w mieście panowała jeszcze cisza prawie grobowa, która po wrzawie prawie piekielnej obudziła mię jakby ze snu. Pfu, jakiż to był brzydki, głupi sen! Od lat wielu miewałem podobne często, lecz nigdy z taką jak teraz jasnością nie uczułem ich szpetoty i głupoty. Z taką jasnością i z takiem obrzydzeniem je uczułem, że poprostu chwyciło mię za gardło i krztusiło razem z dymem, w którym nurzałem się jak w brudnej fali. Możnaby mniemać, że zapaliła się we mnie jakaś lampa i oświetliła śmiecie, zalegające próżnię ostatnich godzin. Myślałem, że przed kilku zaledwie tygodniami, w tym samym pokoju, o mało nie stał się akt groźny i stanowczy, którym jest śmierć człowieka, że przed kilku zaledwie godzinami zeszła tu niemniej zadziwiająca i żałosna śmierć uczucia. Czy podobna, aby ten, kto raz pomyślał, że to widmo jest właśnie rzeczą najprawdziwszą, najpewniejszą i najbardziej nieuniknioną ze wszystkich rzeczy ziemskich, mógł pamięć o niej utopić w orgji? Przekonałem się, że dla mnie było to niepodobnem. Z huczących śmiechem i szumiących winem fal orgji widmo wyszło większe, niż kiedy i większym, niż kiedy ciężarem położywszy się mnie na piersi, sprowadzało mój piękny wzrost do małości — robaka.
W ciszy głębokiej rozległy się przeciągłe, basowe dźwięki miejskiego zegara, ogłaszającego poranną już godzinę. Wsłuchiwałem się w nie, jak w uroczyste, smutne, odległe wołanie czasu, przestrzeni, nie wiem zresztą czego, ale czegoś wielkiego. Nagle schwyciła mię tęsknota — za czem? nie wiedziałem, ale za czemś wielkiem. Nie pamiętam jak i kiedy znalazłem się u okna ze