twarzy uśmiechniętych przyjaźnie, albo wprost miłośnie, tysiące par oczu rozpłomienionych od ciekawości i wzruszenia, tysiące postaci wyciągających ku mnie rozmiotane dłonie, ktoś podaje mi więź kwiatów buchających silną wonią, kilkadziesiąt mniejszych pada u stóp moich, z grzmotem oklasków zapalczywych, nieskończonych, milknących na chwilkę i ze zdwojoną siłą wybuchających znowu, i znowu, i znowu, łączy się basowy turkot jednego tylko, przez ust tysiące powtarzanego wyrazu: brawo! brawo! brawo! brawo! Tu i owdzie wystrzeliwa, ze swoją samogłoską otwartą i przewlekłą słowo: witaj! witaj! witaj! Triumf zupełny, niesłychany, prześcigający wszystkie, których kiedykolwiek doświadczałem. Radość niezmierna, szalona, kipiątkiem obiega mi żyły, wzdyma pierś i wysoko podnosi głowę, nad którą, dawnym ruchem swoim, pewnym i szerokim, podnoszę smyczek, brylantami jego krzesząc sobie nad czołem nimb tęczowych błysków. Ten smyczek z wprawionemi weń brylantami wielkiej ceny, otrzymałem niegdyś w darze od instytucji muzycznej jednej z największych stolic świata; posługiwałem się nim nie często, bo miałem inny, zupełnie zwyczajny, lecz dawny, ukochany, którym właśnie wygrałem sobie tamten. Wieczoru tego przecież tem wspaniałem trofeem, jak berłem królewskiem, chciałem powitać świat po niewidzeniu długiem, o którem myślałem był nieraz, że będzie wiecznem. Myliłem się. Przeszło. Tym razem przynajmniej przeszło. Po raz pierwszy, oddawna, wciągając w piersi atmosferę triumfu, którą przez całą młodość oddychałem, nie mam w myśli wyrazów: »tym razem przynajmniej«, wogóle
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.