— Czyś słyszał, Juljuszu, że biedny Roman... pamiętasz go?... już nie żyje?
Niemal podskoczyłem na krześle. Jakto? Roman! ten młody, lecz już znakomity, fortepianista? czy go pamiętam? Ależ ja się kochałem poprostu w jego wczesnym talencie, obejściu się pieszczotliwem, jak u szczęśliwego dziecka. Widziałem go po raz ostatni tej nocy, którą tak wesoło przehulaliśmy w hotelowym pokoju z amarantowem obiciem. Potem nic już o nim nie słyszałem i miałem właśnie zapytywać wspólnych znajomych... Nie żyje! Kto nie żyje?
— Roman! ależ tak, tak, Roman! Z choroby serca... coś mu tam w sercu... Doktorze! co się tam stało w sercu tego nieodżałowanego chłopca?
Naczyńko krwionośne, takie maluteńkie, cieniuteńkie naczyńko krwionośne przerwało się i w mgnieniu oka — po wszystkiem! Jakto? więc go nigdy już nie zobaczę? Jest w tem pytaniu sporo żalu, ale daleko więcej zadziwienia. Był i — zniknął, zupełnie zniknął, bez śladu. Wiedziałem zawsze, że takie zniknięcia wydarzają się na kuli ziemskiej w każdej minucie każdej doby, ale teraz dopiero praktyka tej teorji pogrążać mię zaczęła w osłupiałości, z której otrząsnąć się nie mogę. Rozmawiam ciągle z moją sąsiadką, ale inaczej niż przedtem: z roztargnieniem i przymusem, bo myśl moja, jak nitka w koło kłębka owija się w koło wyobrażenia zawartego w słowach: był i — zniknął! Dlaczego? Tym razem, zamiast mikrobu, naczyńko krwionośne... Pocóż u djabła, tak źle krew nosiło i było takiem cieniutkiem! co to ma jedno do drugiego? Jaki tu związek i jaka propor-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.