nia. Opanowała mię namiętność, której świadomie puściłem cugle, powtarzam świadomie; mogłem był te cugle w garść schwycić i oddać do trzymania przechodzącym niekiedy przezemnie skrupułom. Nie uczyniłem tego, nie przez niemoc, ale przez chęć triumfu i użycia. Może są tacy, którzy ulegają niemocy, ja zrazu mógłbym, potem już nie. Potem, im dłużej trwała gra zacięta, im zawzięciej motyl nocny krążył dokoła ognia, tem więcej milkły skrupuły i litość nad ofiarą, aż umilkły całkowicie i wpadłem w ogień... Wtedy, po chwilowem olśnieniu przejrzałem, czy po chwilowem upojeniu ocknąłem się i doświadczyłem tego, czego mógłby doświadczać motyl, gdyby, posiadając samowiedzę, ujrzał swoje świetne, lotne skrzydła w prochu, a siebie w postaci robaka...
Co to było? Co zdobyłem? O jaką stawkę grałem tak zapamiętale? Miłość? Szczęście? Gdzież tam! Przeliczyć niepodobna, ile razy padamy ofiarą oszustwa, dokonywanego na nas przez słowa. Kiedyś, przez kogoś, kto miał dar tłumaczenia na język ludzki rzeczy wielkich i wiecznych, jedna z takich otrzymała nazwę i było to imię cząstki bóstwa, wcielającej się w ludzkie myśli, uczucia i czyny. Potem rzecz wielka i wieczna rozbiła się na drobiazgi, na okruchy, zmieszała się z pyłem i gliną, przerodziła się po wielekroć w coś od niej odmiennego, zachowując przecież przy tych wszystkich ułamkowościach i przekształceniach imię przysługujące