nił nad powierzchownością i fizyonomią nowych towarzyszy, mogły tylko na ich korzyść przemawiać. Szpakowaty pan z miną pierwotnéj niewinności i z niewysłowioną pogodą oblicza nakładał sobie fajeczkę, a żółto-twarzy podtrzymywał mu cybuch i woreczek z tytoniem z wielką prostotą, a zarazem grzecznością i nawet uszanowaniem. W przeciągu dwóch czy trzech minut raz tylko zamienili pomiędzy sobą znaczące wejrzenia; starszy podniósł swe gęste brwi i głową lekko skinął w stronę nowo-przybyłego mężczyzny, młodszy na ten milczący znak odpowiedział potakującém mrugnięciem powiek i szybkim ruchem warg, który mógł wyrazić i ironię i ukontentowanie zarazem. Niema ta rozmowa trwała zaledwie przez jedno mgnienie oka i umknęła całkiem uwadze pięknego młodzieńca, który w téj właśnie chwili spoglądał na tytuł swéj książki.
Skończyło się nakładanie fajeczki i szpakowaty pan z cybuchem w ustach zwrócił się do młodzieńca.
— Szanowny łaskawco, wymówił z odrobiną nieśmiałości, ja do pana po ogień jak do jasnéj świécy, ani ja, ani mój towarzysz nie mamy przy sobie zapałek, a panu z uczu patrzy, że nosisz z sobą sporą dozę ognia!
Przy ostatnich wyrazach rozśmiał się trjowialnie i żartobliwie mrugnął parę razy ocza-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pajęczyna.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.