Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pajęczyna.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

bo i dobre jak niebo, ale zapalone w téj chwili gorącą iskrą trwogi, wołało na niego: nie zostawaj!
Zatrzymał się, umilkł i patrzył na nieznaną kobiétę, niewiadomo, czy przez chęć zrozumienia niemego wołania jéj oczów, czy może przez chęć popatrzenia na te oczy prześliczne.
— Cóż to? wahasz się jeszcze? zawołał weteran, słuchaj no Guciu, weźmy go tak pod ręce obydwa i poprowadzimy z sobą. Teraźniejsza młodzież, panie, to za grosz nie ma energii i determinacyi..
— No pójdź pan, pójdź! chcąc nie chcąc musisz zawrzéć dobrą znajomość z naszém miastem i z nami...
— Na początek odkorkujesz w bufecie buteleczkę szampana, zaśmiał się synowiec.
I z temi słowami ujęli młodzieńca z obu stron pod ramiona i oszałomionego, ujętego tak niesłychaną życzliwością, rozśmieszonego kilku konceptami po drodze przez szpakowatego pana, wciągnęli go w głąb dworca.
Tuż za nimi, z woreczkiem swoim w ręku, wbiegła pośpiesznym krokiem do bufetowéj sali błękitno-oka kobiéta. Wbiegła i obejrzała się i zobaczyła przy jednym ze stolików towarzyszy swéj podróży z kielichami szumiącego płynu przy ustach. — Wiwat! niech żyje Władysław N., zawołał weteran podno-