W téj saméj prawie porze, w któréj w ogrodzie publicznym poprzedzająca odbywała się rozmowa, wchodził do miasta mężczyzna, a wyraźnie wracał z długiéj zamiejskiéj wycieczki, bo w ręku trzymał wielki pęk polnych roślin, a co chwila ocierał z twarzy pot zmęczenia. Mimo tego ostatniego, szedł raźnym i szparkim krokiem, głowę swobodnie podnosił ku sklepieniu wieczornego nieba, które zapalało się gwiazdami i nucił z cicha wesołą jakąś rodzinną śpiewkę. Przechodził ulice zawsze tym samym lekkim krokiem, minął parę zaułków, aż znalazł się na samym prawie końcu miasta. Tam pomiędzy gęstemi ogrodami stał zupełnie odosobniony dom, bardzo niepokaźnéj powierzchowności, długi, niski, drewniany i nie pobielony, chylący się od starości i zaniedbania. Znaczna przestrzeń dzieliła dom ten od innych zabudowań, które wszystkie wyglądały równie nędznie, a nawet wiele z nich daleko nędzniéj jeszcze. Było to przedmieście miasta N., przedmieście ubogie, samotne, dostarczające schronienia nędzy tak materyalnéj, jak moralnéj.
Zamieszkanie na tém przedmieściu można było zresztą upozorować potrzebą samotności i zieleni, jakiéj tam znajdowało się obficie, albo posiadaniem własnego domu odziedziczonego, a z którym koniec końców nie było nic lepszego do zrobienia, bo sprzedany mógł-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pajęczyna.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.