by tylko liche przynieść piéniądze, a takim jakim był, dostarczał zawsze jakie takie pied-à-terre dla obywatela wiejskiego, przybyłego do miasta za interesami na czas nie długi.
Ku temu tedy domowi, stojącemu w odosobnieniu, długiemu, niskiemu, niepobielonemu, staremu, zaniedbanemu i więcéj podobnemu do jaskini, niż do mieszkania zamożnego właściciela ziemskiego, skierował swe kroki młody mężczyzna, powracający z zamiejskiéj przechadzki z pękiem roślin w ręku.
Okiennice domu były szczelnie pozamykane. W jednéj tylko z niéj znajdowała się szpara i przepuszczała strugę rzęsistego światła, jakie musiało płonąć wewnątrz domu.
Na ganku siedzieli dwaj mężczyzni wytwornie ubrani i palili cygaro. W zmroku nie podobna było dojrzéć rysów ich twarzy, ale słaby promień wschodzącego dopiéro księżyca odbijał się w szkiełkach lornetki, w którą uzbrojone były oczy jednego z nich i błyszczał w brylancie, zdobiącym rękę drugiego. Zdala dostrzegli nadchodzącego młodzieńca i powstali na jego powitanie.
— Jak się masz koleżko! dobry wieczór! rozległo się w powietrzu.
— Uf, jakem się zmęczył! wymówił młodzieniec rzucając się na ławkę ganku.
— Ależ djabelnie głodny pan być musisz! chodzisz od rana? zagadnęli panowie z lornetką i brylantem.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pajęczyna.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.