Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pajęczyna.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

młodego mężczyzny, który go tam przyniósł, i poruszony świeżém tchnieniem letniéj nocy, rozlewał w około balsamiczną woń ziół i kwiecia.
Skończyła się krótka noc majowa, zaświtało, nastał ranek, południe; pogodne słońce stoczyło się ku zachodowi i zniknęło za krańcem sklepienia, na zegarach miejskich wybiła północ i znowu zaświtało, skwarem słonecznym na świat spłynęło południe, wieczorny powiew od pól i lasów przyniósł ku miastu ożywcze wonie i znowu dwanaście nocnych uderzeń rozległo się w powietrzu nad miastem uśpioném. Stary nadrujnowany dom stał ciągle pomiędzy gęstemi ogrodami milczący, zamknięty. Żadne głosy nie wychodziły zeń na zewnątrz, nikt wychodzący ani wchodzący nie otworzył drzwi ni razu, okiennice szczelnie pozamykane, nie zostały uchylone ani na jedno mgnienie oka, na zamkniętym ze wszech stron dziedzińcu i w oparkanionym zielskiem porosłym ogrodzie ani jedna żywa nie postała dusza. Domostwo z całém swém otoczeniem wydawało się pustką niezamieszkaną przez nikogo, miejscem skazaném na ruinę i wieczne milczenie samotności. Jedynym śladem życia był tam leżący pod progiem pęk roślin polnych. Leżał on tam pod różowemi promieniami wschodzącego słońca i pod skwarem południa, i pod chło-