— Spodziewam się, rzekł tonem pełnym godności, że nie bierzesz nas za oszustów, którzyby z umysłu czyhali na twe pieniądze i zabrali je tobie! Jesteśmy wszyscy ludzie honorowi, a tylko hulacy po trosze! No, mój Boże, wolno ci było hulać z nami albo nie!
Młodzieniec nic nie odpowiedział i patrzył w ziemię, cały pogrążony w ponurych myślach. Pan szpakowaty znowu położył mu rękę na ramieniu.
— Zostawiam cię teraz samemu sobie, rzekł, namyśl się, ochłoń z żalu i wracaj do nas. Może odegrasz swoje pieniądze, a w najgorszym razie pożyczę ci trochę grosza na drogę.... do widzenia.
To rzekłszy, odszedł pan szpakowaty, a o kilka kroków za ogrodową bramą spotkał się z panem żółto-twarzym.
— I cóż? spytał z pośpiechem ten ostatni.
— A cóż? odparł weteran ocierając chustką pot z czoła, przeląkłem się djabelnie! myślałem że biegnie zaskarżyć nas przed policyą...
— I cóż? ponowił pytanie żółto-twarzy.
— No nie, odparł towarzysz, nieświadomy jest jak dziécię nowonarodzone, powiada że los szalenie nam sprzyjał w kartach... Zaśmieli się obaj pocichu.
— Więc myślisz że skarżyć nie będzie? rzucił pytanie żółto-twarzy.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pajęczyna.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.