Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/031

Ta strona została uwierzytelniona.

rając się do ucieczki, ale gdym zobaczyła, że ojciec mój spokojnie siada naprzeciw płomienia i uważnie przypatrywać się mu zaczyna, usiadłam znowu na mojém miejscu, zdjęta wielką ciekawością.
Było to już przy schyłku dnia, pół-zmrok zapełniał pokój. Światło szafirowego płomienia padło prosto na twarz mego ojca, a rysy jego, obleczone sinawym kolorytem, odskakiwały od wpółciemnego tła pokoju z wyrazistością i nieruchomością pięknéj rzeźby. Szczyt płomienia śpiczastym językiem kołysał się w różne strony, tworząc na przeciwległéj ścianie migocącą grę świateł i cieniów. Nigdy nie widziałam ojca tak pięknym i majestatycznym, jak wtedy.
Po czarnych jego włosach przemykały sinawe odbłyski, niby fosforyczne, z płonącego płomienia wychodzące nici; czoło jego sfałdowało się nieco pod wpływem głębokiego namysłu, usta poruszały się cichym szeptem, a w źrenicach, wpatrzonych w przyrząd, nurtowała myśl, niezrozumiała wtedy dla mnie, ale tak potężna, że po ciele mojém przebiegły dreszcze wzruszenia i poczułam ochotę upaść na kolana. Nie wiem, jak długo trwał obraz ten, od którego nie mogłam oczu oderwać; powoli płomień zmniejszał się, w przyrządzie szum ustawał, parę razy jeszcze kilkadziesiąt iskier trysnęło i rozprysło się w powietrzu, aż nakoniec buchnęły kłęby dymu i niby obłokiem owionęły postać i twarz mego ojca. Powstał i wyprostowany wyciągnął rękę ku zgasłemu ognisku; na pod-