Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

Przesunął ręką po czole, a w oczach jego piérwszy raz w życiu zobaczyłam łzę, która wnet pod powieką zniknęła. Krzyknęłam i chciałam rzucić się mu na szyję, ale odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Smutna i ze zwieszoną głową wróciłam do budoaru. Matka moja stała przed toaletą, już ubrana w atłasową, srebrem haftowaną, suknią; na włosach jéj leżał zielony wieniec à la Norma, migocący mnóztwem srebrnych i kryształowych błyskotek, naśladujących spadające krople rosy. Służąca spinała fermoar od kilku sznurów pereł, które spływały po obnażonych ramionach. W stroju tym matka moja była bardzo piękną. Patrzyła na postać swą, odbitą w wielkiém zwierciedle, oczy jéj błyszczały niemniéj jak brylanty w fermoarze, a usta otwierały się nieco z uśmiechem zadowolenia.
Nie wiem już, jaki zwrot nagły uczyniły myśli w dziecinnéj mojéj głowie, ale chmura, pokrywająca czoło mego ojca i łza, którą dostrzegłam w jego oku, stanęły przede mną obok radością błyszczącego spojrzenia i uśmiechu mojéj matki.
— Czegóż taką zamyśloną masz minkę? — spytała matka, głaszcząc mię po twarzy.
— Ojciec dziś taki czegoś smutny — odpowiedziałam, czując sama, że w głosie moim drżała żałość.
Widoczny rumieniec oblał na te słowa twarz mojéj matki, odwróciła się ode mnie i rzekła:
— Niech Wacia idzie teraz do panny Zelii, albo