— Biniu! gdzie mama pojechała? — zawołałam, z trudnością wstrzymując się od płaczu.
— Na wieś, do majątku swego — odpowiedziała.
— Na długo?
Binia milczała chwilę, potém szepnęła po cichu:
— Na zawsze.
Jak piorunem raził mię ten wyraz.
— Na zawsze! — krzyknęłam — a czemuż mnie z sobą nie wzięła?
— Bo Wacię ojciec na pensyą odwiezie — wyjąkała Binia z trudnością.
Upadłam na łóżko, zanosząc się od płaczu.
Gdy podniosłam głowę, ojciec mój siedział przy mnie, zamyślony ale łagodny. Wziął obie moje ręce i rzekł głosem, który słodyczą swą przeniknął mię i uspokoił:
— Nie obawiaj się niczego, Waciu. Ja opiekuję się tobą i nic ci się złego nie stanie. Pensya nie jest rzeczą tak straszną, jak sobie wyobrażasz. Znajdziesz tam wiele towarzyszek miłych i wesołych, które cię będą kochały, i będziesz uczyła się wielu pięknych rzeczy, aby wzrosnąć na kobietę dobrą i rozumną. Zresztą Binia zostanie tam przy tobie.
Łagodne słowa ojca, pocałunek, jaki, mówiąc je, złożył na mém czole, wreszcie pewność, że nie rozłączę się z Binią, uspokoiły mię nieco. Ubrałam się żwawo, z cichemi łzami zmówiłam pacierz poranny i spokojnie patrzyłam, jak piastunka moja układała
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.