Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

obficie kwitły na klombach: w gajach brzozowych parę razy ozwał się słowik i wietrzyk łagodny cicho zaszeleścił w gałęziach lip. Pomyślałam o kuzynku i serce zaczęło mi uderzać w piersi mocno; zapragnęłam, aby był przy mnie; wymarzone postacie bohatera powieściowego i możnego sąsiada rozwiały się jak mgła, a wysoko między gwiazdami zaświeciły nade mną błękitne oczy Franusia i patrzyły na mnie smutnie a z uwielbieniem.
Kiedy wróciłam do salonu, matka moja spojrzała na mnie przy świetle lampy i rzekła:
— Nie dobrze jest, że tak późno przechadzasz się po ogrodzie; chłód wieczorny może ci szkodzić. Uważam, że oczy masz trochę zaczerwienione... od zimna zapewne.
Matka moja, która była trochę cierpiącą i cały dzień nie wychodziła z pokoju, nie wiedziała o tém, że w ogrodzie było bardzo ciepło, a oczy moje zaczerwieniły się nie od zimna, ale od dwóch łez, które mi spadły na jedwabną sukienkę, gdy, wchodząc na ganek domu, pozostawiłam za sobą cienistą aleę z zamkniętą w jéj cieniach postacią kuzynka i świecącemi nad nią jego wymownemi oczyma.
Nazajutrz od samego już ranka, gdzie się tylko obróciłam, wkoło mnie błąkała się twarz Franusia; głos jego słyszałam w szumie gajów brzozowych, oczy jego spuszczały się ku mnie na promieniach słońca. Gdy usypiałam, wydawało mi się, jak piérw-