szego wieczora, że firanki, przysłaniające alkowę, szeptały niewyraźnie jego imię. Usnęłam i w śnie widziałam zwieszone nad sobą niebo wieczorne, a na niém między złotemi gwiazdami dwie gwiazdy błękitnych oczu... Obudziłam się, położyłam rękę na sercu i nieśmiało, bardzo nieśmiało, zapytałam: czyliż-bym go kochała?
Biała lampka paliła się na kominku, a przyćmione jéj światło tak drżąco i niepewnie migotało po ścianach pokoju, jak drżąco i niepewnie migotały w méj głowie myśli, gdy siliłam się dać odpowiedź na własne pytanie.
Pewnego dnia, zaledwieśmy z matką powstały od obiadu, który jadałyśmy o szóstéj po południu, rozległo się za bramą podwójne uderzenie z bata i na dziedziniec wtoczyła się ciężka kareta z sześciu końmi.
Spojrzałyśmy pośpiesznie w okno.
— To pani S. z córkami przyjechała! — rzekła moja matka.
Słyszałam już była od matki i Franusia o téj naszéj sąsiadce; ciekawa byłam ją poznać, a przy tém ucieszyłam się, widząc wysiadające z powozu dwie młode panny.
Matka moja uprzejmie podbiegła ku drzwiom, które lokaj na oścież otworzył, i ujęła ręce wchodzą-