Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

Matka moja patrzyła przez okno, dopóki kareta nie zniknęła za bramą, potém rzuciła się na kanapę jakby po wielkiém zmęczeniu, i wyrzekła z szerokiém ziewnięciem:
— A cóż za nieznośna, nudna i napuszona osoba, ta pani S.!
Patrzyłam na nią zdziwiona i zmartwiona zarazem, lubo sama nie wiedziałam, jaki był powód przykrości, którą poczuwałam. Matka moja mniéj jakoś piękną, niż zwykle, wydawała mi się w téj chwili. Instynktowy wstręt czułam dla jéj dwulicowości, którą w niéj spostrzegłam. Usiadłam przy niéj i ozwałam się nieśmiało:
— Moja mamo, wytłómacz mi pewną rzecz, któréj nie rozumiem.
— Cóż takiego? — zapytała, otaczając mię czule ramieniem.
Ośmielona jéj pieszczotą, mówiłam daléj:
— Powiedz mi, dla czego okazywałaś tyle serdecznéj czułości dla pani S. i mówiłaś jéj tak wiele miłych rzeczy, skoro jéj nie lubisz, a towarzystwo jéj znajdujesz przykrém i uciążliwém?
Matka moja uśmiechnęła się.
— Moje dziecko — rzekła — pani S. zajmuje w świecie taką pozycyą, że, chcąc nie chcąc, trzeba być dla niéj czułą i uprzedzającą.
— Więc czułość twoja, moja mamo, zwracała się do pozycyi pani S., nie do jéj osoby?