Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

łość objawiać, kłamać i nie oddawać ludziom słuszności na pozór, gdy ją przecie w sercach naszych uznajemy? Nie, moja matko, ja chyba do tego zwyczaju nigdy zastosować się nie potrafię!
Gdy to mówiłam, matka moja uważnie mi w twarz patrzyła. Dwie fałdy na jéj czole stały się znów głębszemi i znowu smutek zagrał w oczach.
— Szkoda mi ciebie — wyrzekła z cicha — tyś dla lepszego świata stworzona! Gdy pożyjesz dłużéj, powiędną te śliczne kwiatki, których teraz masz pełne serce. Posłuchaj! każda prawie z nas wchodzi w świat z takim wonnym bukietem naiwnych uczuć i idealnych wyobrażeń. Ale potém listek po listku opada z bukietu i więdnie, aż zostaje nam w końcu pęk nagich łodyg, któremi po utracie kwiatów pocieszać się musimy. Twoje naiwne i instynktowe pojęcie o prawości w stosunkach z ludźmi, to jeden z kwiatów, składających twój świeży jeszcze bukiet; moja czułość dla pozycyi pani S. to łodyga, która mi po takim samym kwiecie została.
— I cóż to było, co zdmuchnęło listki z twego kwiatka, mamo, a pozostawiło ci w ręku nagą łodygę? — spytałam, tuląc się do niéj.
— Życie i jego konieczności... świat i jego zwyczaje... — odpowiedziała zwolna i, pocałowawszy mię w czoło, odeszła.
Życie! świat! ależ ja myślałam, że one właśnie dadzą mi najpiękniejsze kwiaty, a nie odbiorą mi