Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

popatrzyła na mnie z widoczném zadowoleniem i rzekła żartobliwie:
— Ani chybi, że zawrócisz głowę temu biednemu Franusiowi. Proszę cię, postępuj z nim uważnie, bo to dobry chłopiec, i żałowała-bym go, gdyby naprawdę tobą się zajął. Mógł-by przez to ucierpiéć, a i ciebie ludzie-by ogadali.
Po wczesném śniadaniu zajechała leciuchna czterokonna karetka i bryczka, mająca zabrać pannę służącą z pakunkami. Byłam tak uradowana podróżą i tak zajętą wyborem kapelusza, rękawiczek, okrycia i parasolki, że zapomniałam pożegnać się z moją Binią. Na ganku dopiéro przypomniałam sobie o tém, ale nie było już czasu do poprawienia mego błędu, bo matka moja siedziała już w karecie. Wskoczyłam do powozu i, spuściwszy szybę, spojrzałam na okno pokoju mojéj piastunki. Oczy moje spotkały się z jéj wzrokiem. Patrzyła na mnie przez okno łagodnie, ale i smutnie. Posłałam jéj ręką pocałunek, odpowiedziała mi takim samym gestem, a mnie większy jeszcze żal i wstyd przejął. Powóz ruszył z miejsca, a ja pomyślałam, czyliż-by moje przywiązanie do Bini było także jednym z tych kwiatów, z których świat i życie mają listki odmuchać, zostawiając mi po nim nagą łodygę.
Drobny ten na pozór wypadek zmącił moję poranną radość, nie mogłam pozbyć się wyrzutu su-