Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

pieka, i wichry ostre wieją. Pragnął-by może wrócić, ale już bywa... za późno!
Patrzyłam z uwagą na twarz mojéj matki, gdy to mówiła. Fałdy na jéj czole stały się jeszcze głębszemi, a w oczach zagrał smutek. Spuściła powieki i znowu stała się milczącą i nieruchomą.
Tłum myśli mię opanował.
Spojrzałam na moję matkę: była bardzo piękna w swoim płaszczu z czarnego aksamitu i z ciemném piórem, które ocieniało jéj czoło. Nie, nie jest jeszcze zapóźno! — zawołałam w duchu i jak błyskawica przemknęła mi się przez głowę myśl: dla czegóż-by rodzice moi nie mieli pogodzić się i połączyć z sobą na nowo?
Na myśl tę serce poskoczyło mi w piersi radośnie.
W téj chwili matka moja zwróciła się do mnie i rzekła:
— Niestosowną do podróży zrobiłaś koafiurę, Waciu; wiatr ci włosy rozwiewa i przyjedziesz do domu ciotek rozczochrana.
Spadłam z obłoków. Smutek całkiem zniknął z jéj oczu, fałdy wygładziły się na czole, uśmiechała się do mnie pogodnie i niedbale poprawiała mi rozwiane wiatrem angielskie loki.
— Nie — pomyślałam — matka moja nie do siebie stosowała wyrzeczone przed chwilą słowa. Niéma w niéj żalu za miejscem, które u boku ojca mego opuściła dobrowolnie!