Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

mię spojrzenie mojéj matki. Nic nie rzekłam, tylko obejrzałam się na kuzynka. Stał za mną ze spuszczonemi oczyma, z obwisłemi rękoma, jak student, któremu pan profesor burę daje. Dziwnie, strasznie nie podobał mi się w téj postaci. Zdawało mi się, że powinien coś był odpowiedziéć babce, że powinien był wymówić to słowo protestacyi, które zamarło na moich ustach, powstrzymane ze względu na matkę; że powinien był słowem wywalczyć dla mnie swobodę przejścia się po ogrodzie. Patrzyłam na jego nieśmiało spuszczone powieki i pochylone czoło i czułam, jak w sercu mojém, chwiejący się już przez dzień cały, opadał jeden z listków, składających kwiatek mojéj dla niego sympatyi. Rozpoczęliśmy znowu we dwoje naszę monotonną przechadzkę po salonie. Zaczęłam opowiadać Franusiowi o wizycie u nas pani S. i jéj córek.
— Jakże się kuzynce podobały te panie? — zapytał.
— Matka wcale mi się nie podobała — odrzekłam — a córki wydały mi się sympatycznemi, mianowicie starsza, Emilia.
— Tak — odpowiedział Franuś — panna Emilia ma bardzo dobre serce.
— Zkąd o tém wiész, kuzynku.
— Była ona raz na pewnym wieczorze — mówił — gdzie znajdowało się mnóztwo bogatych i bardzo pożądanych młodych ludzi; między nich wmieszał się