Litość mię zdjęła nad nim, ale czułam, wyraźnie czułam, że w sercu mojém zachwiał się drugi listek kwiatka mojéj dla niego sympatyi.
W dwóch szufladach, to jest w salonie i sali jadalnéj, pozapalano lampy. Obie babki siedziały nieruchomie na kanapie; jedna z nich wprawnie ruszała palcami, robiąc frywolitki, druga błyskała szydełkiem. Matka moja przerzucała album i z obojętną, ani wesołą, ani téż znudzoną twarzą, prowadziła rozmowę. O, jakże mi było duszno i ciasno w tym wielkim salonie, o ścianach zasianych złotemi gwiazdami! Jak pragnęłam wybiedz po za te ściany, odetchnąć świeżém powietrzem, posłyszéć szum tych starych jodeł, co czerniały za oknami, spojrzéć w niebo wieczorne i zobaczyć gwiazdy, prawdziwe gwiazdy boże, ruchome, migocące, nie te martwe, zimne, sztywne, które ręka ludzka poprzyklejała do ścian, niby na urągowisko świetnym dyamentom nocy!
Na dziedzińcu posłyszałam turkot wózka. To zapewne Franuś odjeżdżał, aby nazajutrz dostawić babce kłębuszek bawełny do frywolitków. Dla tego kłębuszka był zmuszony mnie opuścić, dla tego kłębuszka już mnie dziś nie zobaczy... o, biedny Franuś, którego przeznaczeniem jest przynosić kłębuszki z pokojów ciotek, wydostawać je z pod kanapy, jeździć