kiwać, mój Boże! a cóż jest pozwolone pannie dobrze wychowanéj?
Czyż-by tylko robić frywolitki i kwadraty?
W téj chwili matka moja ozwała się:
— Zagraj, Waciu!
— O, grać jeszcze jéj wolno! — pomyślałam i chciałam poskoczyć do fortepianu, ale przypomniałam sobie przestrogę babki Hortensyi i przeszłam przez salon zwolna, krokiem poważnym i dystyngowanym, jak przystoi dobrze wychowanéj pannie.
Następny dzień zszedł, jak dwa poprzedzające. Robiłam włóczkowe kwadraty dla babki Ludgardy, słuchałam głośnego czytania mojéj matki, grałam i przechadzałam się po salonie z Franusiem, rozmawiając z nim o rzeczach powszednich, zwyczajnych, bo widziałam, że w Rodowie nie było sposobu rozmawiać z nim o czém inném. Zresztą strzegłam się długich z nim rozmów sam na sam, głównie dlatego, iż widziałam, że się one nie podobają mojéj matce. Na dworze było ciągle dżdżysto i pochmurno, salon wyglądał jak szuflada, zamknięta na dwa spusty, a my, jak spoczywające na jéj dnie suknie i czepki.
Zaczynałam już tęsknić za powrotem do domu i myślałam tylko o tém, jakby było dobrze, gdyby kuzynek pojechał z nami. Szeptały mi do ucha to