wielka bladość, po któréj błąkały się i drżały cienie, utworzone przez rzęsy i warkocze. Zdziwiła mię trochę ta zmiana w twarzy kuzynki, ale nie zastanawiałam się nad jéj powodem.
Nieznany hr. Witold, o którym myślałam przed chwilą, zniknął całkiem z méj pamięci; pamiętałam tylko o tém, że o kilka kroków ode mnie jest już ów sąsiad młody, którego obraz, wymarzony tyle razy, snuł się w méj wyobraźni.
Babki jednocześnie się podniosły, na to hasło powstali wszyscy, lokaje usunęli krzesła i na oścież otworzyli drzwi przed nami. Pośrodku bawialnego salonu, wprowadzony tam bocznemi drzwiami, stał wysoki i smukły mężczyzna, i batystową chusteczką wycierał szkiełko wiszącego u szyi pince-nez...
Jakże dźwięcznie zabrzmiało w mém uchu imię Agenor, wymówione przez jednę z mych babek, która mi go przedstawiła! Jakże długiém spojrzeniem spoczęły na mnie jego wielkie, ciemnosiwe oczy, tak mądre, tak przenikliwe i dowcipne zarazem, patrzące z pod wypukłych, podłużnie wykrojonych, powiek! Blady był tą wykwintną arystokratyczną bladością, która świadczy o życiu, spędzoném w bezczynnym spoczynku i w burzliwém miotaniu się na przemian; włosy miał ciemne, w gęstych zwojach spadające na czo-