zwykłym sobie, pełnym słodyczy uśmiechem, wymówiła:
— Czy doprawdy nie miałeś pan dni szczęśliwszych, niż dzisiejszy? czy doprawdy nie miałeś pan dni takich? O, powiedz mi pan! jeśli tak jest, będę bardzo uradowana, bo i w mojéj pamięci dzień dzisiejszy głęboko się zapisze...
Nie wiem, co odpowiedział jéj pan Agenor, bo wzrok mój padł na kuzynka Franusia, który szedł o kilka kroków od nas i dziwnemi oczyma patrzył na białą różę, tkwiącą przy klapie surduta pana Agenora. Był taki blady i taki jakiś smutny, że zdjęła mię litość i przez kilka sekund popatrzyłam na niego.
Jakby przyzwany tém mojém spojrzeniem, zbliżył się, a w czasie, gdy pan Agenor rozmawiał z Rozalią, szepnął mi z cicha:
— Dziś właśnie mija cztery tygodnie... jak o téj saméj porze, przy zachodzie słońca, dałaś mi, kuzynko, biały narcyz...
— A więc? — spytałam, nie podnosząc oczu na Franusia, bo sama nie wiedziałam czemu, ale przypomnienie to jego sprawiało mi przykrość.
— Nic, kuzynko — odpowiedział — myślałem tylko, że w życiu ludzkiém szczęśliwe chwile prędko mkną, bardzo prędko... a potém...
— A potém co? — spytałam — z coraz przykrzejszém poczuciem.
— A potém człowiek budzi się ze snu miłego i wi-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.