dzi, że na miejscu, na którém go sen postawił, stoi kto inny...
— Kuzynku! — zawołałam z urazą i żalem.
— O, przebacz! jeślim cię obraził, więcéj nigdy nie uczynię tego! — wymówił z cicha, głosem, w którym łzy drżały, i wszedłszy w boczną aleję, zniknął mi z oczu. Ścigałam go długo wzrokiem, serce moje podzieliło się na dwa uczucia. Żałowałam kuzynka i bolałam nad tém, że sprawiłam mu przykrość; ale z drugiéj strony tajemną rozkosz czułam na myśl, że jest serce, którém władam dowoli, które przeze mnie, dla mnie boleje; że jestem tak potężną, iż mogę jedném słowem pogrążyć kogoś w najwyższą radość lub smutek... Kiedy spojrzałam potém na Rozalią i pana Agenora, rozmowa przerwana już była między niemi.
Na twarzy Rozalii harde łuki brwi więcéj niż kiedy sprzeczały się ze spuszczonemi powiekami: pan Agenor piérwszy raz od przybycia do Rodowa zamyślił się, patrzył przed siebie nieruchomemi oczyma, a na gładkiém jego czole zarysowała się przykra jakaś zmarszczka, w któréj, jak mi się wydało, ból walczył z szyderstwem...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.