Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

néj nocy; fantastyczne stroje i ciemne twarze afrykańskich myśliwców, z bronią na ramieniu, z wytężonym wzrokiem rozpalonych oczu, oczekujących pojawienia się wspaniało-grzywego króla zwierząt, którego ryk brzmiał od granic pustyni, niby przeciągły huk piorunowego grzmotu.
Nie wiem, jakie uczucie, jakie natchnienie porywało pana Agenora; zdawał się improwizować. Śmiech i łzy, burze i pogoda, pustynie i gwary, zdawały się być w ruchoméj grze fizyognomii i w energii lub miękkości ruchów, któremi tak samo władał, jak głosem. Nigdy ani jednego tonu nie użył fałszywie, harmonia myśli z dźwiękiem i ruchem była tam zupełną. Całe audytoryum zostało zdobyte. Słyszałam, jak w przestankach rozmowy obecni zamieniali pomiędzy sobą uwagi:
— C’est un vrai gentilhomme! — szepnęła babka Hortensya do pani Rudolfowéj.
— To człowiek najdystyngowańszy, jakiego znam! — odpowiedziała wujenka, pokazując białe zęby.
Matka moja przenosiła wzrok z twarzy pana Agenora na moję, a w oczach jéj czytałam, że gdyby oczy te mogły wysnuć tajemnicze nici, wiążące na zawsze z sobą ludzi dwoje, wysnuła-by je choćby kosztem życia swego i związała-by niemi mnie z wymownym i pięknym człowiekiem.
Pan Rudolf rozmawiał półgłosem z proboszczem, Rozalia milczała i czoło miała marmurowo spokojne,