trzymał w ręku cugle i kiedy-niekiedy tylko zwracał uwagę na bieg swego wierzchowca, a ciągle prawie patrzył na mnie i prowadził z nami, zwykłą sobie, łatwą i błyszczącą rozmowę. Rozalii postać wyprostowała się i głowa podniosła; uważałam, że im dłużéj jechała, im więcéj rozszerzały się przed nami malownicze widoki doliny, tém częściéj oczy jéj podnosiły się do góry, zdawały się szukać czegoś po niebie, a pierś falowała szybko i po milczącéj twarzy przemykał taki wyraz, jak gdyby z jéj wnętrza wydobywały się na jaw coraz nowe cienie i, spotykając się z blaskami dnia słonecznego, kłóciły się i walczyły z niemi. Franuś jechał z drugiéj strony portyery, rzadko odzywając się, jak zwykle. Nie mogłam jednak nie spostrzedz, że dobrze jeździł konno i dzielnie władał swoim parskającym i kapryśnym karoszem.
Skończyła się szeroka biała droga, która przerzynała dolinę, i wjechaliśmy w las, w którym wysokie i gęste sosny tworzyły szumiącą kolumnadę z dwóch stron drogi, wązkiéj i najeżonéj korzeniami drzew, z ziemi wystającemi. Na drodze téj jeźdźcy nie mogli postępować równolegle z powozem. Franuś pozostał z tyłu, a pan Agenor i Rozalia pojechali przodem. Z razu, odwrócona do nich plecami, słyszałam równy tentent ich koni, stąpających miarowo po twardéj drodze, ale po chwili tentent ten przybrał pośpieszniejsze tempo, oddalił się i nakoniec nie słyszałam go już wcale.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.