Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

Hortensya, przerażała pani Rudolfowa i kłuła czułością Rozalia. Ale... pan Agenor tam był i bądź co bądź, widziałam wyraźnie, jasno, że ja tu byłam punktem, na którym najczęściéj spoczywały spojrzenia jego, celem, do którego zmierzał jego dowcip, osobą, dla któréj miał on najwyszukańsze grzeczności i owe salonowe półsłówka, posiadające słodycz blamanżu lub kremu, lotną a uderzającą woń perfumy Jockéj-klub. Moje podniebienie świeżéj ex-pensyonarki nie było jeszcze oswojone z deserowemi przysmakami, a zmysł powonienia z wonią salonowych pachnideł; to téż słodycz grzecznych słówek pana Agenora smakowała mi, a płynąca od nich atmosfera rozmarzenia uderzała do głowy. Tak... do głowy tylko, bo serce spokojnie biło w méj piersi. Nie było w niém nawet téj mglistéj i niewyraźnéj tkliwości, jaką czułam dla kuzynka Franusia, w porze moich o nim marzeń. Ale za to w głowie powstawał coraz większy szum i zamęt, a z zamętu tego coraz piękniejszym owinięta kolorytem wyłaniała się postać młodego sąsiada.
W ogóle miałam takie poczucie, jakbym żyła przez sen, i sama nie wiedziałam dobrze, czy pragnęłam lub obawiałam się przebudzenia? Kto wié? może-bym i wdzięczna była temu, kto-by mię wyrwał z tego pół-mrocznego, pół-jaskrawego marzenia, a postawił na jedném ze wzgórz prześlicznych, które otaczały dolinę, pod niebem błękitném, śród spokojnéj pól atmo-