i pozazdrościłam jéj samotności, słońca i rozłogów pól, na których kwitła.
Tego samego dnia oglądałam obszerną cieplarnią moich babek i w myśli porównałam siebie do pelargonii, która tam rozkwitała, piękna, ale nikła, o barwie bladéj, stłumionéj zbytkiem węglanego kwasu, jakim poiło ją sztuczne ciepło, rozniecane ręką troskliwych ogrodników, w kunsztownie ku temu zbudowanych piecach.
Pewnego wieczora, gdy siedzieliśmy wszyscy w koło jednéj z czterech jednostajnych kanap, pan Agenor zaproponował grę, zasadzającą się na tém, że jedna z osób, należących do towarzystwa, miała zadawać pytanie, na które wszystkie inne odpowiadały z kolei. Była to jedna z gier towarzyskich, zwanych myślącemi.
Babka Hortensya, mimo surowości i wyniosłości swojéj, posiadała wielką umiejętność zajmowania gości, a szczególniéj od przyjazdu pana Agenora stała się wielce uprzejmą. Zadała więc piérwsze dowcipne jakieś pytanie, na które odpowiedzieliśmy wszyscy po kolei; towarzystwo ożywiło się, na zimnych twarzach wykwitły uśmiechy. Gdy przyszła na Rozalią koléj pytania, podniosła oczy, powiodła niemi wkoło i, na mgnienie oka zatrzymując je na twarzy pana Agenora, wyrzekła zwolna: